Recenzja filmu

Rolling Stones w blasku świateł (2008)
Martin Scorsese
Mick Jagger
Keith Richards

Szczęśliwi czasu nie liczą

Niech sobie skauci śpiewają piosenki Beatlesów. Mick Jagger i chłopaki potrafią się za to naprawdę dobrze bawić.
Na planecie Ziemia nie ma chyba nikogo, kto nie znałby Stonesów. Podobnie jak i nie ma zapewne drugiego takiego zawodnika jak Keith Richards. Facet wygląda, jakby go właśnie wyjęli z trumny, pomalowali i postawili na scenie, podłączając do akumulatora. Zobaczyć jego doświadczoną przez życie twarz, z bruzdami jakby je sam Stwórca łopatą robił, na płachcie wielkiego ekranu, to dopiero doświadczenie metafizyczne. A gdy do tego doda się salwy rockendrola, światła i grupy znakomitych operatorów (m.in. Emmanuel Lubezki, Andrew Lesnie, Robert Elswit), a to wszystko reżyserowane przez jednego z największych twórców w historii, zostaje odlot porównywalny do tego, jaki zaliczyli uczestnicy Woodstock' 69 (na który Stonesi zresztą nie dojechali). Niech sobie skauci śpiewają piosenki Beatlesów i Procol Harum, niech sobie Julie Taymor w rytmach Let it be opowiada o utraconej niewinności Ameryki. Mick Jagger i chłopaki potrafią się za to naprawdę dobrze bawić. Ich życie to rockendroll, rockendroll to ich życie – to widać słychać i czuć. Każdy, kto kupi bilet na ten spektakl, poczuje to samo. To, że chłopcy mimo sześćdziesiątki na karku ubierają się jak nastolatki i wyglądają odrobinę groteskowo, to nieistotne. Szczęśliwi czasu nie liczą. "Rolling Stones w blasku świateł" to tylko filmowy zapis koncertu, i aż filmowy zapis koncertu. Tytułowe show poprzedzają przygotowania i towarzyszą mu archiwalne fragmenty wypowiedzi muzyków. Nie ma tu diagnozy fenomenu, nie ma nic prócz muzyki. I bardzo dobrze, ta bowiem doskonale broni się sama. Perfekcyjny obraz i montaż bynajmniej jej nie dusi, ale wydobywa energię, która udziela się widzom. Siłą pokazywanego niedawno bliźniaczego przedsięwzięcia "U2 3D" obok muzyki była trójwymiarowa technologia, która sprawiała, że fani wyciągali ręce do ekranu, aby uchwycić dłoń swojego bożka w opasce Coexistence. Tę magię zapewnia maestria Martina Scorsesego, w końcu jest on bez wątpienia taką sama gwiazdą jak emeryci szalejący po scenie. Nie ma co się rozpisywać, jeżeli ktoś kocha Stonesów lub Scorsese, to powinien ten koncert koniecznie zobaczyć, a jeśli nie przepada – to ma problem. I koniec.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie ukrywam, że ostatnie, wyjątkowo mizerne, dokonania reżyserskie Martina Scorsesego budzą we mnie... czytaj więcej
Rolling Stones na ekranach kin w 2008 roku - rock'n'roll wiecznie żywy i jak pokazuje dzieło... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones